nie żyje dziecko
Rzeczywistość mamy,  Strona Główna

Nie żyje dziecko… kolejne dziecko…

Wybiła już późna godzina, a ja dalej nie mogę zasnąć. W głowie kłębią mi się myśli: jak to w ogóle możliwe, jak tak można? Nie potrafię na te pytania odpowiedzieć, nie potrafię tego poukładać sobie w głowie, wytłumaczyć jakkolwiek, znaleźć sensowne wytłumaczenie, dlaczego ludzie zachowują się w ten sposób. Nie umiem tego ogarnąć. Gotuje się we mnie wszystko, złość sięga zenitu, odpędzając skutecznie sen…

Kolejne dziecko…

Mam wrażenie, że tydzień bez wiadomości o śmierci niewinnego dziecka, jest tylko wyimaginowanym tworem. Boję się włączyć wiadomości, co by znów nie musieć przeżywać dramatu jakiegoś maleństwa. Nie czytam już praktycznie żadnych gazet z obawy, że dowiem się o kolejnych tragediach. Nie jestem w stanie więcej tego znieść! Nie wierzę, po prostu nie chcę wierzyć w to, że ludzie tacy są. Że można z zimną krwią zabić dziecko, a tym bardziej swoje dziecko. W głowie mi się to nie mieści…

Zastanawiam się, jaka musi się stać tragedia, cóż takiego nie do udźwignięcia, żeby posunąć się tak daleko i odebrać życie własnym dzieciom. Przecież to wręcz jest niezgodne z naturą. Większość zwierząt za wszelką cenę chroni swoje potomstwo, większość matek gotowa jest oddać życie za swoje dzieci. Dlatego pytam dlaczego? Dlaczego takie historie ciągle się zdarzają? Dlaczego nikt nie zauważa problemu, nie próbuje pomóc? Do jasnej cholery, gdzie są ci wszyscy, którzy teraz tak ochoczo komentują, że matka miała problemy psychiczne? No gdzie byli wcześniej?

Dopóki coś się nie stanie…

I tak jest praktycznie z każdą historią, w której cierpią dzieci. Wiadomo było, że w rodzinie często pojawiał się alkohol, że są małe dzieci, ale nikt nie zgłosił, nikt nie kontroluje, dopóki coś się nie stanie. Sąsiedzi nie raz słyszeli kłótnie, nie raz widzieli niewłaściwe zachowanie matki/ojca/ojczyma czy kogokolwiek, ale nikt nie reagował, bo przecież dzieci teraz takie trudne, bo kiedyś każdy z nas dostawał po dupie i wszyscy żyjemy…

Być może kiedyś tak było, że rodzice wychowywali ciężką ręką, ale z pewnością żadnej matce nie przyszłoby do głowy bić kilkumiesięczne niemowlę, co teraz jest nagminne, bo płacze, bo przeszkadza! Kobiety miały po kilkoro dzieci, często zostawały same, warunki były inne, zdecydowanie cięższe i dawały radę!

Dziecko przeszkadza…

Kiedy byłam na studiach, miałam praktyki na oddziale dziecięcym. Pamiętam do dziś pewną małą dziewczynkę. Opiekowałam się nią przez dwa tygodnie, lecz do dziś pamiętam jej słodką buzię. Miała 6 miesięcy i zapalenie płuc. Na praktyki chodziłyśmy wtedy na 12 i do 18 byłyśmy na oddziale. Z dziewczynką nikt nie był w szpitalu. Odwiedzała ją mama, co drugi-trzeci dzień. Kobieta sukcesu. Ładnie ubrana, zadbana, elegancka… Gdy pierwszy raz przyszła do córeczki, mała zasypiała w moich ramionach, nawet nie chciała jej wziąć na ręce. Spytała tylko czy wszystkiego jest dosyć (chodziło o pampersy i rzeczy małej), chwilę popatrzyła na śpiącą już dziewczynkę i zadowolona, że śpi, wyszła. Następnego dnia już nie odwiedziła córeczki…

Po trzech dniach mała uśmiechała się na mój widok, w końcu spędzała ze mną 6 godzin dziennie. Kolejną wizytę mamy wspomnianej dziewczynki zapamiętam chyba do końca życia. Dziecko gorączkowało, płakało, a na dodatek trzeba było odsysać zalegającą wydzielinę. Mama przyszła akurat na odsysanie. Nie wzięła dziecka na ręce, nie ukoiła w bólu. Gdy chciałam jej oddać małą, powiedziała, że nie chce…, że nie chciała jej wcale, ale jest i co ma zrobić. Zawołała mnie przełożona i zmuszona byłam przekazać dziecko matce. Nie zapomnę płaczu malutkiej, kiedy jej rodzicielka wzięła ją na ręce… Nie mogła jej uspokoić, więc rzuciła ją do łóżeczka. Na prawdę rzuciła i to na oczach moich i oddziałowej. Jeszcze tego samego wieczoru została przeprowadzona rozmowa z matką, która jawnie przyznała się do tego, że nienawidzi swojego dziecka, bo jej przeszkadza, bo wszystko popsuło…

Dlaczego o tym piszę? Bo nikt nic z tym nie zrobił. Matka dalej odwiedzała malutką w kratkę, a w ostatni dzień moich praktyk zabrała dziecko do domu. Nikt nic poza rozmową nie zrobił, bo z matką będzie jej najlepiej, bo ma perspektywy… Tłumaczono, że matka ma depresje, że ciężkie przejścia za sobą, że musi się z córeczką oswoić… No kurczę, dziecko miało już 6 miesięcy! Nie wiem, co dalej się działo z moja małą Wiktorią. Mam nadzieję, że jest teraz zdrową, szczęśliwą 12-letnią dziewczynką…

Co się dzieje z matczynym instynktem?

Wracając do wyżej opisanej historii. Jestem matką i moje dzieci mają za sobą pobyt w szpitalu, niestety nie jeden. Nie wyobrażam sobie zostawić dziecka samego w szpitalu. Ja wiem, są różne sytuacje i czasem po prostu matka nie ma wyjścia, ale zazwyczaj robi wszystko, by tylko być przy dziecku. Matka potrafi „przespać” noc na szpitalnym krześle, a rano z pełnią sił, tulić, nosić i koić dziecięce lęki i cierpienia. Matka zniesie wszystko, byle tylko ulżyć dziecku. Może nie spać, nie jeść, żyć powietrzem, byle tylko dziecko miało wszystko. Tak, matka zrobi wszystko dla swojego dziecka!

Ja wiem, co to znaczy bać się o życie swojej pociechy. Ja wiem, do czego człowiek jest zdolny, by tylko ratować swoje dziecko. Do jakich poświęceń, wyrzeczeń… Jaką siłę w sobie można wyzwolić, gdy się walczy o zdrowie i życie dziecka. Ja to wiem i pojąć nie mogę, że może być inaczej, że matka może nie kochać, nie chcieć, nienawidzić swojego dziecka… Nie potrafię tego ogarnąć i na wiadomość, że nie żyje dziecko, że zginęło z rąk rodzica czy ojczyma, reaguję złością. Cholerną złością, bo jak tak można!

Chce mi się krzyczeć!

Chce mi się płakać i najchętniej rozniosłabym te wszystkie instytucje, które mają za zadanie chronić dzieci, a tego nie robią. Do białej gorączki doprowadzają mnie te wszystkie śmieszne wyroki sądów, gdzie za wszelką cenę stara się uniewinnić dzieciobójcę, bo depresja, bo zaburzenia psychiczne, bo nie wiedziała/wiedział co robi, bo upuścił TYLKO dziecko i TYLKO dwa razy! No ludzie jak tak można! Za inne przestępstwa, na przykład za przestępstwa skarbowe, są wyższe kary, niż za znęcanie się nad dzieckiem czy doprowadzenie go do utraty życia. A jak czytam „nieumyślne spowodowanie śmierci” to mnie szlak trafia! Ktoś tłucze, bo biciem to nawet nazwać tego nie można, bezbronne maleństwo, a potem tłumaczy się, że nie chciał zabić.

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że tam gdzie problemy nie są wielkie, tam gdzie rodzina sobie gorzej radzi, ale nie dzieje się nic złego, tam nadzór jest. A tam, gdzie patologia wręcz kwitnie w najlepsze, gdzie alkohol pity jest litrami, gdzie dzieci traktowane są bardzo źle, tam nikt nie trafia…

Idę spać, bo boję się znów włączyć telewizor…