Bieszczadzkie potoki
Niektórzy uwielbiają morze, kąpiele wśród fal, plaże i wylegiwanie na piasku. Ja jedynie lubię posłuchać szumu fal, najlepiej późnym popołudniem, kiedy plaże powoli pustoszeją. Lubie też boso spacerować wzdłuż brzegu, szukać bursztynów czy ciekawych kamyków. Zachód słońca to najpiękniejsza z chwil nad morzem, jak dla mnie. Jeziora też mnie szczególnie nie ciągną. Niedaleko naszej miejscowości jest kilka jezior. Odwiedzamy je czasem, jednak z roku na rok plaże są coraz bardziej oblegane. Woda tak zmącona, iż nie widać dna, a na plaży ciężko postawić krok, a co tu rozłożyć koc czy choćby ręcznik. Po sezonie lepiej po plaży boso nie chodzić, bo plażowicze wszędzie zostawiają po sobie ślad w postaci śmieci i pozbijanych butelek. Baseny też mnie nie kuszą w ogóle. Może gdyby nie te tłumy, to ciepła woda byłaby mnie w stanie przekonać. Jednak wizja przepychanek na przeludnionych akwenach mnie nie pociąga. I mimo, że jestem zodiakalną rybą, wodę lubię podziwiać z daleka.
Lubię naszą Wartę. Cisza, spokój, śpiew ptaków, szum drzew… Większość wędkarzy świadomych, sprząta po sobie, a także po inny mniej inteligentnych kolegach. Spotkać można tu czaple, żurawie, a także wiele ptaków drapieżnych, w tym przepiękne bieliki. Wieczorem posłuchać można koncertu żab, szczególnie głośno zaznaczają swą obecność rzekotki. Przez rzekę często przeprawiają się sarny, daniele, bobry i piżmaki. Taki mój raj na ziemi. Miejsce, w którym można się na chwilę wyłączyć. Ostatnio jednak znalazłam jeszcze jedno takie miejsce. Będę za nim strasznie tęsknić i odwiedzać licznie w wspomnieniach z nadzieją, że może kiedyś znów… To bieszczadzkie potoki.
Na pierwszy potok górski natrafiliśmy przypadkiem, robiąc sobie wycieczkę Wielką Pętlą Bieszczadzką. Wzdłuż drogi biegła malownicza Hoczewka. Udało nam się znaleźć zjazd i mogliśmy po raz pierwszy rozkoszować się szumem wody pokonującej skalne kaskady. W Bieszczadach urokliwe jet to, że wiele miejsc czeka na nasze „odkrycie”. Bieszczady są „dzikie”, brak oznakowań ciekawych miejsc mobilizuje do zakupu mapy. Jeśli wybierzemy dobrą mapę, znajdziemy na niej mnóstwo informacji o atrakcjach, które warto zobaczyć. I wtedy zaczyna się przygoda…
Bieszczadzkie potoki tak nam się spodobały, że zaczęliśmy nawet zjeżdżać z trasy, by tylko zobaczyć kolejne. W ten sposób trafiliśmy nad Solinkę. Solinka uwiodła nas obecnością tysięcy małych rybek, które wygrzewały się przy brzegu. Dzieci z zachwytem obserwowały narybek, a rybki wydawały się być niewzruszone naszą obecnością.
Następnie przez przypadek trafiliśmy nad Wietlinkę. Zaparkowaliśmy auto przy wejściu na Smerek. Nawet mieliśmy ochotę się na owy szczyt wdrapać, ale Wietlinka całkowicie nas pochłonęła. Zresztą szlak na Smerek jest dość trudny, a wizja błogiego spacerku wzdłuż bieszczadzkiego potoku odpowiadała nam zdecydowanie bardziej. Nad Wietlinką spędziliśmy bardzo dużo czasu. Malownicze kaskady, mały wodospad, cisza i spokój. Dzieci mogły bezpiecznie chlapać się wodą i gdyby tylko było cieplej z pewnością by się w wodzie zanurzyły. My z kolei nie mogliśmy się oprzeć pokusie i zmierzyliśmy się z górskim nurtem.
Być w Bieszczadach i nie zobaczyć górskiego wodospadu? Nie ma takiej opcji. Postanowiliśmy odszukać wodospad na Wołosatym. Słowo odszukać jest zdecydowanie odpowiednie, bo mimo mapy wcale nie jest to łatwe. Wodospad znajduje się między Pszczelinami a Widełkami i gdyby nie miejscowy wędkarz w życiu byśmy tam nie trafili 😉 Dowiedzieliśmy się też, że najlepiej przyjechać wczesną wiosną lub jesienią, bo teraz wodospad mało okazały. Cóż okazało się to prawdą. Mimo tego Wołosaty jest bardzo urokliwy. Ponadto ktoś wcześniej wybudował w potoku kamienne budowle, które stały się hitem numer jeden dla moich dzieci.
Szkoda, że do gór mamy tak daleko, a zwłaszcza do Bieszczad. Bieszczadzkie potoki urzekły mnie do takiego stopnia, że najchętniej już dziś bym tam wróciła. Póki co muszę cieszyć się naszą Wartą, która urzeka pięknem, a jednocześnie budzi respekt swą siłą.