Blogerzy, którzy zmienili moje życie
Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że mój blog istnieje już 3 lata! Matko, kiedy to zleciało? Mąż dawał mi maksymalnie trzy miesiące i wróżył szybkie porzucenie mojego ,,trzeciego dziecka”. Mimo tego pomógł mi postawić blog na własnej domenie, co by mnie zmobilizować, bo domena i hosting na rok z góry opłacona. W takiej sytuacji chciałam czy nie chciałam, pisać trzeba było 😉
Skąd w ogóle pomysł na założenie bloga? A tak jakoś wyszło… Któregoś wieczoru przeglądałam internet w poszukiwaniu inspiracji i jakimś cudem trafiłam wtedy na jej blog. Nie była wtedy tak popularna jak teraz, jej blog nie wyglądał tak profesjonalnie, ale skradła moje serce… Wróć, tak na prawdę skradła je Lenka i Maks, a dopiero potem Marlena. Czytałam ją codziennie, aż dotarłam do samego początku. Przeczytałam te wszystkie wpisy, których już teraz nie będzie Wam dane przeczytać, bo wraz z rozwojem bloga, część treści z niego znikło (naturalna kolej rzeczy, u mnie było tak samo). Czytałam, czytałam i nadziwić się nie mogłam. Inspirowała mnie i przede wszystkim dawała poczucie, że nie jestem sama w wybranym przeze mnie sposobie wychowania dzieci. I gdy kolejny wieczór spędzałam przed monitorem śledząc poczynania Makóweczek, mój mąż nie wytrzymał i rzucił: zamiast czytać o cudzym życiu, zacznij pisać o swoim… No i tak oto powstała Sebucja (nazwa też pomysł męża). Marlenę czytam do dziś, jej blog jest jednym z niewielu, które czytam regularnie, bo gdyby nie on, nigdy nie byłabym teraz w tym miejscu…
Jest pewien gość w sieci, którego nazwisko jest znane wszystkim blogerom. Jeśli piszesz bloga, a nie wiesz o kim mówię to… hmm co z Ciebie za bloger 😉 Wracając jednak do sedna. Jest ten gość, wymądrza się na każdym kroku, ma specyficzny sposób bycia i albo go uwielbiasz, albo szlak Cię trafia, gdy znów gdzieś Ci się przewinie… Takie guru blogowe, co o czymkolwiek machnie kilka linijek, to lud wielbi lub chciałby zabijać… A tak serio, na Tomka wpadłam przypadkiem szukając w sieci informacji, co zrobić z nadmiarem budyni w szafie, a wszystkie bliskie terminowi ważności. No i naczytałam się o budyniach, kisielach i innych tęsknotach i czytam dalej. Choć po Kominku w sieci śladów niewiele, a nowy blog już trochę w innym klimacie, Tomek nadal jest dla mnie blogowym autorytetem. No cóż z jakiegoś powodu kupiłam nawet jego książki…
Do tej blogerki nie trafiłam przypadkiem, szukałam informacji o wcześniakach, a kto wie więcej niż matka innego wcześniaka. Jej blog dał mi nadzieję, że wszystko może się dobrze skończyć, że wcześniaki to silne istotki. Do dziś jest dla mnie źródłem cennych informacji. Noemi stworzyła bardzo potrzebne miejsce wsparcia dla rodziców dzieci przedwcześnie urodzonych i mam nadzieję, że długo będzie tą przestrzeń tworzyć. Dzięki niej nabrałam też odwagi do opisywania własnych doświadczeń i dzielenia się swoją wiedzą…
Tej kobietki na mojej liście nie mogło zabraknąć. W moim życiu pojawiła się stosunkowo niedawno i jak wulkan optymizmu zapanowała nad moim życiem. Zaczęłam nawet pijać z nią kawę! Normalnie kawy nie pijam, ale kawa z Budzyńską jest obowiązkowa 😉 Dzięki Oli znalazłam czas dla siebie, przestałam żyć w frustrującym mnie tempie i zrozumiałam, że nie wszystko musi być zrobione, a przynajmniej ja tego nie muszę robić. Czerpię od niej inspiracje pełnymi garściami, nie tylko te z zarządzania czasem czy blogowe. Jest mi bliska z jeszcze innego powodu, jej synek cierpi na chorobę przewlekłą, która przewartościowała jej dotychczasowe życie. Tak samo jest u mnie…
Z kolejną blogerką łączyła mnie niesamowita więź. Na początku mej drogi była mym drogowskazem. Szybko połączyła nas przyjaźń. Pisałyśmy ze sobą niejednokrotnie do świtu, łapiąc się za głowę, że to nie możliwe by była już ta godzina… Ona wykładała mi trendy w blogosferze, ja byłam wsparciem technicznym i tak mijał nam czas. Niestety przyjaźń nie przetrwała, ale niezmiernie mam do niej ogromny sentyment. Lubię zaglądać co u niej i jej rodzinki, tym bardziej, że Kasia to taka swoja dziewczyna. Pewnie gdybym nie trafiła na nią na początku mej drogi, dziś by mnie tu nie było, bo wiadomo jak trudne są początki…
Dziś kroczę sobie swoją własną drogą, gdy zdrowie dzieciaków pozwala piszę, gdy życie mnie przytłoczy – wyrzucam swoje żale lub znikam na długo. Gdybym nie natrafiła na wyżej wymienione osoby, nigdy nie byłabym w tym miejscu. Nie wiedziałabym co to WordPress, który dziś nie ma przede mną tajemnic. Nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi, którzy w ciężkich chwilach pomagają się trzymać. Nie rozwijałabym się, tylko tkwiła w tej swojej wiosce, gdzieś na krańcu świata, wierzą w to, że tak być musi. Dziś wiem, że każdy może zmienić swoje życie i robić to, czego naprawdę pragnie. Wystarczy wziąć wodze w swoje ręce…
PS. Pozdrawiam Was Kochani!