Słońce dla mnie nie chciało wschodzić…
Długo zastanawiałam się czy tu wrócić, czy to ma jakikolwiek sens… Długo próbowałam się podnieść, choć to bardzo trudne, zwłaszcza, gdy problemy piętrzą się na potęgę… Długo szukałam w sobie siebie, tej dawnej…
Musiałam się odciąć od wirtualnej codzienności, poukładać rzeczywistość, myśli… Odnaleźć siłę, nadzieję i wiarę, że kiedyś wszystko się ułoży, że wróci do normalności…
Potrzebowałam czasu dla siebie i czasu z moimi najbliższymi… Potrzebowałam inspiracji, pozytywnych emocji, oderwania od czarnych myśli… Potrzebowałam porządnego kopa, by w końcu się otrząsnąć i ruszyć cztery litery…
Myślałam, że dam radę sama…
Wydawało mi się, że jestem na tyle silną osobą, że dam radę dźwigać cały ten ciężar na swoich barkach. Myślałam, że nie potrzebuję nikomu zwierzać się ze swoich lęków, słabości, problemów. Byłam przekonana, że nikt tak naprawdę nie będzie wstanie mnie zrozumieć, bo przecież nie siedzi w mojej głowie. Że dam radę, bo to przecież zaraz się skończy. Pozorny spokój powoli zadomawiał się w moim sercu i gdy zaczęłam myśleć, że najgorsze za nami, pojawiły się kolejne podejrzenia, kolejne niepewności i badania do wykonania.
Słońce dla mnie nie chciało wschodzić…
Zaczęłam tracić umiejętność cieszenia się z drobiazgów, ze zwyczajnych drobnych radości. Z uśmiechu dzieci i ich małych sukcesów, ze wspólnych poranków, leniwych weekendów spędzanych całą naszą rodzinką. Nie zauważałam tego, gdyż dla mnie świat przybrał szare kolory i za nic w świecie nie chciał oddać mi słońca. Stałam się rozdrażniona i nerwowa, a do tego płaczliwa. Gdy depresja tylko czyhała, aż otworzę drzwi, ktoś na górze się nade mną zlitował i obdarował mnie wspaniałymi ludźmi, których mam wokoło. Większość z tych osób mam przy sobie od dawna, część poznałam niedawno, jednak wszyscy przyczynili się do tego, by przywrócić mi słońce…
Czasem niewiele trzeba, by komuś bardzo pomóc…
Czasem wystarczy kilka słów, rozmowa, czy po prostu bycie obok… Czasem uśmiech i oderwanie od rzeczywistości, a innym razem podzielenie się doświadczeniem i rozmowa o tym, co nas trapi. To ogromne szczęście mieć wokół siebie dobrych ludzi. Czuć, że jest się dla innych ważnym, że innym nie są obojętne nasze zmartwienia. Doświadczyć zainteresowania czy chęci pomocy od w sumie obcych mi ludzi. To niezwykłe i nadzwyczaj motywujące…
Bo cóż może pójść nie tak, gdy mam ich obok, gdy mam Was…
Powoli zaczęłam porządkować swoje życie, odkładać zmartwienia na półkę o nazwie „innym razem”. Zaczęłam rozmawiać o problemach i oswajać się z nimi, bo one są i nie znikną nagle. Najtrudniej było powiedzieć najbliższym, że nie daję rady, że mnie to przerasta, bo jak najdłużej chciałam dać im się cieszyć pozornym spokojem. Lęk mnie nie opuścił, ale za to najbliżsi zrozumieli moje rozdrażnienie. Gdy tylko miewam gorszy dzień, zawsze zjawia się jakaś dobra duszyczka. A to dostaję pokrzepiającego maila, a to ktoś zadzwoni, bo się martwił, albo ktoś napisze zaniepokojony co się z nami dzieje. Dziwnym trafem kilka wspaniałych osób poznałam na krótko przed zachorowaniem Łucji, a znajomości te teraz są dla mnie bardzo ważne. Czyżby los wiedział co nas czeka i zesłał na moją drogę wsparcie?
Powoli odzyskuję radość życia…
Nie jest to łatwe, bo niepewna przyszłość skutecznie przygasza moją wewnętrzną radość, ale się staram. Zaczęłam zmieniać nawet swoje nawyki, do czego zainspirowała mnie Pani Swojego Czasu (pozdrawiam Cię Olu), ćwiczyć i zdrowiej się odżywiać. Staram się też robić coś dla siebie, rozwijać się, wychodzić do ludzi. Przede wszystkim jednak cieszę się z drobnych rzeczy, z naszej codzienności, z naszych małych radości…