Matka – trochę o mnie
Matka – to słowo spośród milionów innych pasuje do mnie najbardziej. Kiedyś czułam się dziewczyną, potem kobietą, dziś jestem matką i jest mi z tym najlepiej na świecie.
Moja historia rozpoczyna się w 1985 roku, kiedy to przyszłam na świat. Swoje dzieciństwo i młodość wspominam z uśmiechem na twarzy. Żałowałam kiedyś, że ten czas tak szybko przeminął. Jednakże, gdy po raz pierwszy zostałam matką, za żadne skarby nie cofnęłabym czasu. W 2009 roku wyszłam za mąż i tak właściwie tu zaczyna się moja prawdziwa historia. Po ślubie szybko podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć dziecko. Długo nie musieliśmy czekać na wymarzone dwie kreseczki. Ciąża przebiegła mi błyskawicznie. Bez żadnych większych problemów, dolegliwości. Raz tylko spędziłam kilka dni w szpitalu z powodu kolki nerkowej, ale akurat z układem moczowym mam problemy od dawna. Poród przebiegł szybko, bez komplikacji i zdecydowanie był jednym z najpiękniejszych dni w moim życiu. W 2010 roku na świat przyszedł nasz synek – Sebastian. Zwariowałam na jego punkcie całkowicie. Do tej pory nie rozumiałam mam ciągle rozmawiających o swoich dzieciach. Teraz już doskonale rozumiem. Macierzyństwo stało się dla mnie najpiękniejszą rzeczą na świecie. Synek nadał sens mojemu istnieniu, a ja z dumą oddałam się nowej roli – roli mojego życia.
Skoro jedno dziecko może dać tak wiele szczęścia, czemu by nie postarać się o drugie? Tak też się stało. Gdy dowiedziałam się, że w brzuszku noszę małą kobietkę, byłam bardzo szczęśliwa. Będziemy mieć pareczkę – chodziło mi po głowie. Nie wiedziałam tylko, że moje szczęście okaże się tak kruche….
W 2012 roku na świat przyszła nasza córeczka – Łucja. Urodziła się za wcześnie, dużo za wcześnie. Ważyła 1305 gram i właściwie cudem przeżyła. Gdy trafiłam do szpitala z krwotokiem usłyszałam od lekarza: „zrobimy wszystko aby panią ratować”. Nikt nic nie mówił o dziecku, ktg słabło z sekundy na sekundę, aż w końcu zamilkło… Nigdy nie zapomnę, co wtedy czułam. Nie pamiętam, co się ze mną dokładnie działo, ale pamiętam swe myśli. Prosiłam Boga, abym przeżyła, bo w domu czeka na mnie 2-letni synek i aby ocalił moją córeczkę, choć sama do końca nie wierzyłam, że to możliwe. Wszystko działo się tak szybko, że widzę to, jak przez mgłę. Pamiętam tylko, że było mi zimno… bardzo zimno…
Gdy zaczęłam się wybudzać, myślałam, że się uduszę. Rurka intubacyjna mi przeszkadzała. Nie mogłam otworzyć oczu, choć słyszałam jakieś głosy wokół. Ktoś kazał mi ścisnąć rękę, zrobiłam to z całych sił. W końcu mogłam oddychać normalnie. Pamiętam, że nie kazano mi nic mówić, ale i tak spytałam o córeczkę. Powiedziano mi, że dziecko urodziło się żywe, ale bardzo malutkie i walczy o życie. Czas spędzony na sali wybudzeń trwał dla mnie wieczność. Gdy przywieziono mnie na sale, mąż czekał na mnie. Powiedział, że widział naszą córeczkę, że została ochrzczona. To było dla mnie straszne. Urodziłam 0:55 w niedziele, a dopiero w poniedziałek po południu mogłam zobaczyć swoje Maleństwo. Całą niedziele leżałam plackiem. Walczono z moim ciśnieniem, miałam kolejną transfuzje. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno moje dziecko żyje, czy ze względu na mój stan nie kłamią? Dopiero, gdy mężowi pozwolono zrobić zdjęcie, uspokoiłam się. Córeczka była mniejszą kopią swojego brata…
Dziś jestem najszczęśliwszą matką na ziemi (jak zapewne większość mam). Moje dzieci są zdrowe, pięknie się rozwijają i dają mi tyle miłości, że mogę góry przenosić… Traumatyczne wspomnienia walki o życie, potem zdrowie naszej córeczki, powoli ustępują miejsca nowym – zdecydowanie piękniejszym. Jednakże nigdy tego nie zapomnę, bo się nie da zapomnieć…
Blog ten powstał po to, by zarażać inne kobiety pozytywnym macierzyństwem. Jednak nie tylko matki znajdą tu coś dla siebie. Zapraszam do miłej lektury.