Nie chodzę z dziećmi na spacery.
Tak, dobrze przeczytaliście – nie chodzę z dziećmi na spacery. Z pewnością część z Was będzie w szoku, inni z kolei będą oburzeni, ale taka jest prawda. Moje pociechy na spacer wychodzą średnio dwa-trzy razy w miesiącu. Czasem częściej, czasem wcale nie wyjdą.
Mało tego idą tylko kawałek i wracają do domu. Nie lubią i ja też nie przepadam. Wędrówki chodnikiem za rączkę, bo aut pędzących u nas pełno, nie są naszą ulubioną rozrywką. Do placu zabaw daleko, a okolica mało interesująca. Dlatego nie chodzę z dziećmi na spacery i wszyscy jesteśmy z tego zadowoleni.
Ostatnio jednak cała ta sytuacja skłoniła moją znajomą do kilku słów krytyki w moim kierunku. Jak to nie chodzisz z dziećmi na spacery? – pytała z niedowierzaniem. Usłyszałam, jakie rozwijające są spacerki wzdłuż ogrodzeń kolejnych posesji, jak wiele dzieci uczą i tym podobne. Nie przeszkadzałam koleżance w rzucaniu we mnie oskarżeniami, jak to dzieci krzywdzę. Gdy skończyła spytałam tylko, gdzie mieszka, bo od dłuższego czasu nie miałyśmy ze sobą kontaktu. W bloku… usłyszałam i wtedy cała moja złość, która narastała z każdym jej słowem, prysła. Dziewczyna wychowała się w blokowisku, całe życie tam spędziła, dlatego nie do przyjęcia było dla niej siedzenie w domu. Tylko kto powiedział, że siedzimy w domu?
Z chęcią bym czasem posiedziała w domu, obejrzała jakiś serial czy co innego, ale gdy tylko na zewnątrz robi się ciepło moje dzieci jak najwięcej czasu chcą spędzać na podwórku. Tak, na zamkniętej przestrzeni, z której nie ma ucieczki, która dzień w dzień jest taka sama… Serio?
Dla nas to przestrzeń, w której czujemy się bezpiecznie i dzieci mogą swobodnie się bawić… To miejsce, w którym codziennie przeżywamy mnóstwo przygód. Oczywiście część z Was może spytać, co ciekawego można robić na podwórku i to dzień w dzień? Oj, tu wystarczy puścić wodze fantazji…
Wiele zależy też od naszych możliwości i tego, jak dużym podwórkiem dysponujemy. U nas jest miejsce na piaskownicę, trampolinę, zjeżdżalnię, a latem na basen… Mamy też kawałek trawy i sporo zieleni wokół. Jest też plac, po którym można pojeździć rowerem bez obaw, że ktoś nas najedzie czy pograć w piłkę…
Moje dzieci zamiast spacerować chodnikiem wolą biegać po ogródku, szukać ślimaków i różnych robaków, bawić się w chowanego lub w cokolwiek innego. Oczywiście to, że nie chodzimy na spacery nie oznacza, że trzymam dzieci w zamknięciu!
Zabieramy dzieci na zakupy, na wycieczki dalsze i bliższe… Zamiast chodnika wybieramy park, ogród botaniczny, las czy zoo. Zdecydowanie wolę wybierać łono natury na swobodny spacer niż ruchliwą ulicę. Zresztą, jeśli przejrzycie mojego bloga, to sami stwierdzicie, że my ciągle gdzieś jeździmy. Czy to las, łąka, jezioro czy wypad nad rzekę, to zawsze nie to samo, co spacer chodnikiem. Jeździmy też na place zabaw, te kryte jak i te na powietrzu. Dzieci mają stały kontakt z innymi dziećmi, gdyż w sąsiedztwie też są dzieci i najczęściej popołudnia spędzają razem. W rodzinie również sporo maluchów. Ponadto mój tato prowadzi działalność i gdy tylko robi się cieplej klienci zabierają ze sobą dzieci. Niekiedy jednak zabieram dzieci na spacer, taki zwyczajny. Najczęściej towarzyszy nam nasz pies i wtedy to główna atrakcja dla dzieci.
Nie uważam, żeby moim dzieciom działa się jakakolwiek krzywda. To głównie oni nie chcą iść na spacer, a mi jak najbardziej to pasuje. Zresztą tyle ruchu i atrakcji pewnie i na niejednym placu zabaw nie ma, co u nas na podwórku. Ponadto główny atut to swoboda. Nieważne, co się wydarzy jesteśmy pod domem. Soczek wylądował na bluzeczce, a może ktoś przewrócił się w trakcie harców w kałuży? Nie stanowi to problemu. Koło domu dzieci biegają też w gorszych ubraniach, których po prostu mi nie szkoda, gdy są całe od trawy czy zrobi się w nich dziura. To duży komfort zarówno dla matki, jaki i dla dziecka.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy może posiadać własne podwórko, nie każdy może mieszkać na wsi… Każdy żyję tak, jak potrafi i jakie ma możliwości. Dlatego nie rzucajmy oskarżeniami, gdy nie mamy pojęcia, jak jest naprawdę! To, że ktoś się wyłamuje, nie powiela przyjętych standardów, nie oznacza, że robi źle… Ja z kolei widzę wielokrotnie dzieci ciągnięte na siłę na spacer, nie oceniam, bo przecież to może chwilowy bunt? A może znużenie? Nie istotnie…
Ja nie chodzę z dziećmi na spacery i już 😉
Droga Koleżanko, zanim następnym razem zarzucisz komuś „kiszenie się w domu”, weź pod uwagę, że nie wszyscy mieszkają w blokach. Niektórzy mają własne podwórko, ogród. Oczywiście nie czuję się z tego tytułu lepsza, po prostu nie znam innego życia. Mieszkałam w wieżowcu tylko na studiach i przyznam szczerze, że bardzo brakowało mi tej mojej prywatnej przestrzeni. Miasto mnie męczyło i gdy tylko mogłam uciekałam na moją wieś, która i tak bardziej miasto niż wieś przypomina…