Na szczęście…
Ten wpis piszę dla Was siedząc na szpitalnym krześle. Jest środek nocy. Mimo że poprzedniej nocy nie spałam wiele, nie mogę zasnąć. Nawet nie przeszkadza mi fakt, że dzisiejszą noc spędzę na krześle, gdyż nie ma wolnych łóżek. I tak wiem, że nie uda mi się zasnąć.
Od jakiegoś czasu mamy pecha. Nic nie układa się tak, jak powinno. Ciągle coś się dzieje, coś psuje, nie idzie po naszej myśli. Jednak w tym całym nieszczęściu mieliśmy dużo szczęścia, jak się okazuje.
Poprzedniej nocy Łucja nagle zaczęła wymiotować. Na szczęście nie zachłysnęła się, bo poprawiając jej kołdrę, obróciłam ją na bok. Nigdy jej nie przekładam. Instynkt? Czy może szczęście?
W nocy temperatura zaczęła jej rosnąć, ale nie tylko córeczce. Synka też dopadło. Dostali oboje lek przeciwgorączkowy i temperatura spadła. Cały dzień utrzymywał się stan podgorączkowy, ale ładnie jedli i pili. Łucja po śniadaniu chciała spać, jednak w swoim łóżeczku nie mogła zasnąć, dlatego trzymałam ją na poduszce na kolanach. Drzemała, bo spaniem tego nazwać nie można.
Przyjechał mąż z pracy i mała przebudziła się. Miała 37,7 więc postanowiłam, że dam jej obiadek, a potem lek przeciwgorączkowy. Nie zdążyła nawet nic zjeść. W sekundzie zrobiła się nieobecna i zaczęła zaciskać zęby. Dostała szczękościsku i robiła się sina. Udało mi się wsunąć palce do buzi, potem mąż włożył plastikową łyżeczkę. Jak na złość nie mogłam wybrać numeru ratunkowego. Potem okazało się, że nie ma dostępnej karetki. Zawinęliśmy dziecko w koc i pojechaliśmy własnym autem. Wychodząc z domu Łucja zaczęła odzyskiwać przytomność. I tak trafiliśmy do szpitala. Na izbie przyjęć mała miała już 39,3 temperatury. Aż trudno uwierzyć, że temperatura tak szybko wzrosła.
I w całym tym nieszczęściu znów wiele szczęścia było. A gdyby spała w swoim łóżeczku? Moglibyśmy to przegapić. Atak był bezgłośny. A gdybym była sama? Nie byłoby łatwo. Synek w panice nie reagował na polecenia. A tak poszedł do prababci, moja mama zawołała tatę, który szybko podjechał autem. Mąż cały czas trzymał język córeczce i próbował nawiązać z nią kontakt. I to wszystko jeszcze w trakcie mojej rozmowy z ratownikiem. Nawet nie chcę myśleć, co by mogło być, gdyby… Nie życzę nikomu takich przeżyć .
Łucja znów wygrała walkę o życie, jak 2,5 roku temu. Tak bardzo te sytuacje są do siebie podobne, że wspomnienia napływają samoistnie. Wtedy też byłam rozdarta, bo oboje dzieci chore. Dzisiaj tak samo. Wtedy wszystko potoczyło się nagle i teraz też. I dziś, tak samo jak wtedy, byliśmy o krok od tragedii…