Kogut miniaturka
Kogut miniaturka – przyjaciel z przypadku? Życie potrafi pisać różne scenariusze. Nie raz spotykają nas rzeczy, których nie spodziewalibyśmy się w ogóle. Czasem wystarczy jedna spontaniczna decyzja, by wydarzyło się coś, co zmieni nas na zawsze. Mnie zmieniło…
Od dziecka kochałam zwierzęta. Wychowywałam się wśród kotów, psów, gołębi. Później miałam nie jednego chomika, szczura, królika, świnkę morską, badylarkę, a nawet tchórzofretkę. Nie jestem w stanie wyliczyć wszystkich posiadanych pupili. No dobra… jestem, ale trwałoby to bardzo długo. Jednak jedna historia zmieniła moje postrzeganie świata na zawsze. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że przyjaźń nie zna granic, nie ogranicza się do konkretnego gatunku, a ponadto w prosty sposób uczy moje dzieci wrażliwości….
Ale od początku… Syn mojego znajomego kupił malutkiego kurczaczka. Nie kupił go po to, aby się nim zaopiekować, ale po to by nakarmić nim swojego węża zbożowego. Gad przez kilka dni próbował zjeść pisklaka, ale ten okazał się zbyt duży. Znajomy opowiedział mi tą całą historię, ponieważ szukał kogoś, kto przygarnął by kurczę, a mój dziadek hodował kiedyś kury. Wtedy bez zastanowienia powiedziałam, że go wezmę. Był listopad, a kurczaczek był ledwo wypierzony, zmarznięty i ogólnie w kiepskim stanie. Gdy przyniosłam go do domu, nikt nie dawał mu szans na przeżycie. Na początku wcale nie myślałam o tym, żeby go zatrzymać. Byłam krótko po ślubie i w pierwszym trymestrze ciąży. Dodatkowo robiliśmy remont naszego mieszkania i jakoś nie widziałam się w roli opiekunki kurczaka. Chciałam go tylko zabrać od paskudnego węża i przekazać znajomej, która ma agroturystykę, gdyż dziadek już nie miał swojej hodowli. Los chciał inaczej… Okazało się, że w listopadzie to za bardzo nie ma co zrobić z pojedynczym pisklakiem, o czym wcześniej nie pomyślałam w ogóle. Tym sposobem kurczaczek został z nami. Uwierzcie mi hodowla kurczaka w domu wcale nie była prosta, ale pisklak podbił serca wszystkich domowników (łącznie z kotami).
Najtrudniejsze były początki. Małe kurczęta potrzebują dużo ciepła, więc spał w starej czapce, w pojemniku do przewożenia gryzoni postawionym na grzejniku. Najgorsze było jednak to, że gdy się od niego oddalało, budził się i wychodził z czapki. Doszło do tego, że trzeba go było usypiać. Mąż się ze mnie śmiał, że ćwiczę przed dzieckiem…. 😉
Na szczęście kurczaki szybko rosną. Bardzo szybko. Nasz pisklak okazał się kogutem miniaturą. Nazwaliśmy go Bazyliszek, bo początkowo niezbyt urokliwie wyglądał. Pojemnik na gryzonie w krótkim czasie stał się za mały, więc kogucik wyemigrował z grzejnika do kotłowni i tam spędzał noce. Tylko noce, bo w dzień domagał się towarzystwa. Szybko zaprzyjaźnił się z naszymi kocurami, do dziś dziwie się, że go nie zjadły… 😉 Jednak najdziwniejsze było to, że kogut ciągle domagał się pieszczot. Wskakiwał na kolana, chodził za domownikami jak pies. Ale tylko za domownikami. Obcych atakował, ale to w końcu koguciki miniaturki mają to w genach. Dopóki przebywał w domu, na czas wizyt gości, lądował w kotłowni. Na wiosnę zrobiliśmy mu wybieg na dworze. Wtedy pilnowanie domostwa było jego priorytetowym zadaniem. Bazyliszek najbardziej „polubił” listonosza, a właściwie gonienie go. Nie tolerował też czarnych torebek i kozaków. Jednak chodzenie po ogrodzie nie sprawiało mu tak wielkiej przyjemności, jak przebywanie w towarzystwie człowieka.
Kogucik liliputek stawał się coraz bardziej dorodny i przede wszystkim piękny. Ktoś, kto nie widział go na żywo, może sobie pomyśleć, czym tu się zachwycać. Kogut jak kogut…. Nieprawda. Bazyliszek był wychowany w domu, był przede wszystkim czysty. Nie miał nieprzyjemnego zapachu, jaki ma ptactwo z ferm. Codziennie kąpał się w piasku dla papużek, spał w czystym legowisku… Jednak było widać, że czegoś mu brakuje…. Towarzystwa. Trzeba było podjąć decyzję, co z tym zrobić. Jeden kogut miniaturka spędzający noce w kotłowni potrafi sporo nabałaganić, nie było opcji, by mogło tam przebywać więcej zwierząt. Wtedy na świetny pomysł wpadł mój tata. Od dawna na naszym podwórku stała ogromna buda dla psa. Zrobiona była na zamówienie dla naszego owczarka kaukaskiego, który z niej nigdy nie skorzystał (do dnia dzisiejszego woli spać w magazynie lub na świeżym powietrzu). Ocieplana, zamykana i przede wszystkim wystarczająco duża, by pomieścić tam kilka kurek, idealnie rozwiązała nasz problem. Pozostało tylko znaleźć odpowiednie dla naszego elegancika towarzyszki, a to nie było trudne.
Tym sposobem Bazyliszek pozyskał dwie koleżanki. Baliśmy się, że nowo nabyte kurki będą niszczyć nam ogród, ale tylko w jednym miejscu kopały w rabatce. Kogucik miniaturka był szczęśliwy. Nie protestował nawet, że musi spać w kurniku. Jednak nadal uwielbiał pieszczoty, wskakiwać na kolana i zasypiać na nich. Szybko nasza hodowla się powiększyła o trzy małe kurczaczki, którymi Bazyliszek opiekował się należycie. Widzieliśmy, że w tej gromadce jest szczęśliwy.
Pewnego dnia przyjechała do nas ciocia, która niedawno przeszła na emeryturę. Gdy zobaczyła ten nasz zwierzyniec, opowiedziała nam, że właśnie zakładają z wujkiem gospodarstwo agroturystyczne. W swoim posiadaniu mają już pawie, bażanty, perliczki, indyki, a także kurki ozdobne. Ich gospodarstwo jest bardzo duże, a zwierzęta mają tam bardzo dobre warunki. Postanowiliśmy, że jak kurczaczki się odchowają, to oddamy je cioci. Mieliśmy zbyt mało miejsca, a na dodatek pisklaki okazały się kolejnymi kogutkami. W obawie, że będą toczyć ze sobą walki, woleliśmy je oddać. Gdy zawiozłam kogutki na miejsce, okazało się, że ciocia stworzyła tam raj dla zwierząt. Ogromny kurnik, wybieg dostosowany do potrzeb zwierząt, to wszystko sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy Bazyliszek ma u nas dobrze. Wcześniej myślałam, że ma u nas wszystko, czego tylko mu trzeba. Jednak, gdy zobaczyłam te wszystkie kury, drapiące dziury gdzie popadnie, tarzające się w piasku, miałam wątpliwości. U nas niby miał dobrze, ale wielu rzeczy mu po prostu się nie pozwalało. Brakowało mu swobody….
To nie była prosta decyzja, jednak dziś wiem, że słuszna. Bazyliszek wraz ze swoimi towarzyszkami zamieszkał w nowym domu. Zaaklimatyzował się szybko do innych warunków. Gdy tylko zobaczył ile kur tam jest, odezwały się w nim instynkty. Czy za nami tęskni? Nie wiem. Wiem, że nam czasem brakuje tego rozkopanego trawnika, połamanych kwiatków czy piania o poranku. Wiem też, że za każdym razem, gdy odwiedzam ciocię, mogę liczyć na to, że znów mój kogut wskoczy mi na kolana. Nie pachnie już anyżkiem, nie ma czystych pazurków, ale jest wolny i bardzo szczęśliwy. I ja także jestem szczęśliwa, że udało mi się ocalić to jedno małe życie, które dało mi tyle radości.